Karpie i amury z dzikiej żwirowni

0

Sobota rano, budzi mnie dobry znajomy telefonem – jedziemy na nockę na dziką żwirownię, tam nikt nie może łowić, oprócz właściciela i znajomych. Ma to kilka parę ładnych lat więc może się coś dziać, sprawdzimy wodę, mam ugotowaną kukurydzę.

Po takich słowach nie trzeba było mnie namawiać do wyskoczenia z łóżka. Od razu pełen wigoru po piątkowym wieczorze zabrałem się do kompletowania sprzętu i obmyślania taktyki. Od razu do głowy przyszedł mi pomysł aby przetestować przypon Ronnie rig i tak też się później stało. Z jakimi efektami ? Dowiecie się w dalszej części artykułu.

Sprzęt zapakowany do samochodu – ruszamy.
Po dotarciu na łowisko objechaliśmy je dokładnie w około, rzeczywiście nie było miejsc gdzie moglibyśmy wygodnie podjechać samochodem by wypakować sprzęt.
W głowie rodzą się domysły tu może być naprawdę piękna ryba, pewnie jakichś kłusowników w krzakach ta woda już widziała ale całe szczęście najwidoczniej nie byli skuteczni.

Tripod rozstawiony, buzbary wbite w ziemię wędki wstępnie przygotowane, ruszamy na wodę. Pływaliśmy po otwartej wodzie niestety była tylko jedna górka na około 3 metrach poza tym głębina. Postanowiliśmy więc sprawdzić brzegi. Co się okazało ? Były bardzo atrakcyjne na około 2 m od brzegu już było jakieś 1,5-2 m głębokości przy czym po jednej stronie naprzeciwległym brzegu były trzciny natomiast na prawym brzegu trafiały się zwisające drzewa. Mamy wytypowanych 5 miejsc jedno na wspomnianej 3 metrowej górce reszta przy brzegu. Została nam jedna wędka. Hmmm gdzie by ją ulokować ? Przypadkiem gdy Filip przechadzał się po “naszym” brzegu zauważył w wodzie wystające korzenie i jak się okazało później była to bardzo fajna ale trudna miejscówka.

Zestawy wywiezione, odwiedzają nas znajomi i w pewnym momencie branie przy naszym brzegu. Wędka normalnie skacze na podpórce, zacięcie i niestety przypon z plecionką w otulinie zostaje przerwany, przecięty. Arek także dobiegł wtedy do całej sytuacji i zauważył piękną, dużą czerwono-żółtą płetwę karpia.

Pełni optymizmu przygotowujemy zestaw, nęcimy i posyłamy w to samo miejsce kulkę pływaka.

Zapada noc. Około godziny 23 chyba z najdalszego miejsca w jakie wywieźliśmy zestaw następuje branie. Po chwili mamy spinkę. Niestety to już druga niewyholowana ryba podczas zasiadki. Filip wywozi ponownie zestaw i czekamy. Tym razem u mnie gdzieś po północy następuje branie. Rybka idzie do brzegu, prawdopodobnie amur. Tak kilka metrów od brzegu okazało się, że jest to piękny amur, wyciągamy go z wody, robimy kilka fotek, ważymy i wypuszczamy. Jako, że nigdy jakoś specjalnie nie poławiałem amurów jest to mój nowy rekord 9 kg, z uśmiechem na twarzy kładę się spać.

Po godzinie, może dwóch znów budzi nas odgłos centralki. Tym razem u Filipa coś pobrało przynętę. Od początku muruje do dna, przypuszczenia mówią, że będzie to karp. Jak się później okazało był to karp, na początku wydawał się dużo większy. Jak widać ryby nie są kłute i w dodatku mają spory zapas mocy. Walczą jak swoje dużo większe rówieśniki z komercji.

 

Taki karp a potrafił zaskoczyć. Pełni optymizmu, że pływają tam zarówno karpie jak i amury wywozimy zestaw po raz kolejny. Było już grubo po godzinie 2 w nocy, temperatura mocno się ochładzała, w powietrzu zbierała się wilgoć, był to najwyższy czas by uciekać do namiotu odespać kilka ostatnich godzin.

Noc ma się już ku schyłkowi i nagle branie. Jedzie !!! Znów jeden z Filipa sygnalizatorów zaczął przekazywać dźwięk na centralkę. Pobudka, wybiegnięcie z namiotu i zacięcie ryby. Sytuacja się powtarza, znów z przeciwległego brzegu na kilka ziaren kukurydzy na włosie. Wygląda na to, że mamy kolejnego karpia. Ja o tej godzinie bardzo zaspany, wychodzę z namiotu by nagrać prezentację ryby. Tak mamy to ! Kolejna ryba na macie.

 

Mimo, że zaczyna się robić poranna szarówka, szybka wywózka i powrót do namiotu. Na dworze zrobiło się naprawdę chłodno. Myśli w głowie pozostają tylko takie aby jak najszybciej skulić się w śpiworze.

Słońce już na horyzoncie, zbliża się godzina 6 rano. Znów budzi nas odgłos centralki tym razem coś u mnie “piszczy”. Branie delikatne do brzegu, w stylu leszcza. Przez chwilę naprawdę pomyślałem, że to naprawdę może być leszcz. Wybiegam z namiotu obserwuję zachowanie się hangera i zacinam. Ufff to na pewno nie będzie leszcz. Rybka coś powalczyła na początku, później hol był lekki i jak tylko zbliżyła się do brzegu dałem sobie poczuć jej prawdziwą moc. Przez chyba 5 min walki przy samym brzegu nie byłem wstanie podprowadzić jej do podbieraka. Co jakiś czas ukazywał się spław pięknego amura. Tak po kilku chwilach mamy go. Fotki, szybkie ważenie i TAK znów mam nowy rekord amura tym razem wynosi on 9,80 kg. Prawie 10 kg niestety prawie robi wielką różnicę. Mam nadzieję, że w tym roku jeszcze uda mi się pobić swoje PB dzikiego amura. Czekamy jeszcze mniej-więcej do godziny 9;00 słońce zaczyna mocno dogrzewać więc decyzja na powrót była bezsprzeczna.

Miło będę pamiętał, emocje jakie towarzyszyły mi na tej zasiadce karpiowej, nareszcie coś udało się fajnego złowić i mam nadzieję, że wrócę tam niebawem.

Chciałbym Was też zaprosić na relację filmową z tej zasiadki

 

Pozdrawiam
Mateusz

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here