Zasiadka Krzysztofa z wynikiem karpia 11,60 kg
Okres wakacji to czas w którym większość osób spędza nad wodą leżakując i balując nocami. Jest to coś co nam wędkarzom nie służy, imprezy nad wodą, krzyki osoby na materacach czy osoby kąpiące się – wszystko to wychodzi nam na minus, ryby są płochliwe i nie chcą z nami współpracować.
Wypad nad wodę chodził za mną od dłuższego czasu, postanowiłem wybrać się na pobliskie glinki w środku tygodnia gdyż wiedziałem, że w tygodniu nikt nie będzie mi przeszkadzał. Środek tygodnia szybkie pakowanie i ruszam nad wodę.
Dzień wcześniej zabrałem się za wiązanie przyponów.
Nad wodą melduję się dopiero około godziny 9, ponieważ lubię pospać mając dzień wolny od zajęć. Obserwacja wody i wytypowanie miejscówek w których spodziewałbym się karpi nie zajęła długo. Postanowiłem że będę łapał na 2 sposoby aby zwiększyć swoją szansę. Jeden zestaw będzie na metodę abym mógł pobawić się z mniejszymi osobnikami drugi zaś standardowo – typowy zestaw karpiowy na ciężarku centrycznym typowa klasyka.
Szybkie przygotowanie towaru, skręcenie woreczków PVA, kilka rzutów rakietą.
Miejscówka na metodę to około 30 metrów od brzegu na wypłyceniu, drugie miejsce to zatoka w okolicy trzcinowiska i zwalonych drzew. Wiedząc że kluczem złapania dzikiego karpia jest dobrze ulokowany zestaw postanowiłem że zestaw zarzucę na wejściu do zatoki – udało mi się to za pierwszym razem.
Zestaw na metodę przyniósł mi pierwszą rybę już po 20 minutach, zameldował się piękny pełnołuski maluszek niezwykle silnie walczący.
Kolejnym przyłowem co dziwne okazał się rak, co było dla mnie ogromnym zdziwieniem.
Kolejno wpadały leszcze ale one mnie już mniej cieszyły…. Po 6 godzinach miałem kilka maluchów na macie i postanowiłem że przerzucę zestaw z zatoki. Sekretem złapania karpia nie jest tylko zestaw końcowy i jego ulokowanie ale także dobór przynęty aby była ona jak najbliższa pokarmowi naturalnemu jaki karp spożywa. Na włos leci kulka o smaku najbliżym do naturalnego zamiast raka zakładam kraba przełamanego bananem i dodaję malutkiego pop-upa ze względu na muł na dnie. Zestaw kolejny raz ląduje na wejściu zatoki tym razem już tylko z małą PVA bez nęcenia rakietą.
Metoda się uspokoiła, pozostało tylko korzystać z uroków cudownego lata i troszeczkę się poopalać. Po 2 godzinach przebudza mnie dźwięk sygnalizatora, jest „rola”. Zacięcie i holujemy. Nogi jak z waty! Ryba szaleje, ciągle wysnuwa żyłkę z kołowrotka. Po 25 minutach ląduje na macie piękny pełnołuski. Waga wskazuje 11.60 kg jestem przeszczęśliwy, zwłaszcza że to dzika woda i nie nęciłem kilka dni wcześniej jak zwykle wybierając się na dziką wodę.
Po kilku zdjęciach ryba wraca w dobrej kondycji do domciu.
Przez następne godziny do zmierzchu nie działo się już nic, jedynie leszcze na metodę. Około 22 zwijam się do domu, akumulatory naładowane do następnego wypadu nad wodę który już w wkrótce.
Pozdrawiam i do następnego !
Krzysztof Stegienko
Dodaj komentarz