Raz na wozie … Raz pod wozem [Artykuł]

0

W ostatnim czasie dwa kolejne piątki spędziliśmy nad Bobrowym rozlewiskiem, były to bardzo miłe chwile i okazja do naładowania się energią. Oprócz naładowania energią chcąc nie chcąc naładowaliśmy się tez opalenizną, co w kolejnych dniach dawało się we znaki.

Do sedna. Piątek godzina piąta trzydzieści ruszamy skoro świt, by nie marnować ani chwili. Jesteśmy na miejscu a tu małe rozczarowanie, gdyż wcześniej wytypowane miejsce jest zajęte przez innego karpiarza łowiącego już od czwartku. Przeszło mi w tym momencie przez myśl, że wyjazd się okaże klapą, bo przecież inaczej to planowałem. No nic trzeba było szybko zdecydować się na inne miejsce, by nie marnować czasu. Wybór padł na miejsce przy plaży, które pozwalało obławiać dużą część łowiska a plaża sprawiała, że udzielał nam się klimat wakacyjny.

Jeden zestaw powędrował na środek łowiska, a na jego końcu zawisł bałwanek z tonącej czosnkowej dwudziestki i małego popka o smaku krewetka pieprz. Z kolei drugi zestaw położyłem niedaleko brzegu przy wynurzonej roślinności tu postawiłem również na bałwanka, ale owocowego była to osiemnastka o smaku morwy i połowa citruza od nasha. Miejsca zostały zanęcone niewielką ilością kulek i peletu oraz dosłownie 3 kulami na zestaw mieszanki zanęty z dużą ilością ziaren.

Ta właśnie lokalizacja przy brzegu okazała się strzałem w dziesiątkę już po około 40min w podbieraku wylądował piękny amur i po kolejnej niecałej godzinie okazały karp. W tym momencie nastąpiła mała przerwa od brań, która trwała może mniej więcej półtorej godziny jednak nagle zerwał nas z foteli atomowy odjazd karpia z lokalizacji na środku łowiska. Przez cały hol byłem przekonany, że holuje swoją nową życiówkę, ryba była piekielnie waleczna i minęła długa chwila zanim trafiła na brzeg. tu jednak okazało się że nie będzie rekordu ale i tak byłem szczęśliwy, bo tak pięknej walce, jaką dała mi ta ryba. Niedługo potem z miejsca przy brzegu melduje się nieduży 4-kilogramowy karpik, który również stawia duży opór i nie spieszy się z wizytą w podbieraku.

W tym momencie brania ustają, a to najprawdopodobniej za sprawa turystów na rowerkach wodnych, którzy chyba specjalnie przepływali wędkarzom przed nosami…Próbowaliśmy jeszcze kilka godzin wydłubać coś z wody, ale nic z tego ryba przestała żerować w zasięgu naszego działania. Nastała chwila, która najmniej lubię, czyli pakowanie i do domu. Jednak tym razem wracałem bardzo zadowolony z wyniku, tym bardziej że na początku byłem zbity z założeń, jakie miałem przed wyjazdem.

To było na wozie teraz pod wozem …

Tym razem krócej, bo i dużo mniej emocji. Kolejny piątek i znowu piąta trzydzieści ruszamy nad bobrowe rozlewisko. Tym razem upatrzony wcześniej cypelek z wyspą przed nosem było wolny, z resztą nad łowiskiem kompletnie jeszcze nikogo nie było. Sytuacja więc wyglądała obiecująco, tym bardziej że, po dojściu na cypel ryby powitały nas pięknymi spławami. Szybkie rozstawienie, przygotowanie stołówki dla ryb i zestawy lądują w wodzie. Pierwszy w miejsce, gdzie tydzień wcześniej udało się wyjąc trzy piękne ryby drugi z kolei miał powędrować w okolicy wspomnianej wyspy, ale zaobserwowane spławy skusiły mnie, by położyć zestaw przy trzcinach nie daleko brzegu w zupełnie przeciwnym kierunku niż pierwszy. Nęcenie przebiegło podobnie tym razem jednak postawiłem na dużą dawkę konopi a zamiast kul zanętowych zrobiłem swego rodzaju zawiesinę, która miała zrobić chmurę zanętowo-zapachową w wodzie. Mijały kolejne chwile i nic się nie działo dopiero po 3 godzinach mamy odjazd z miejsca, gdzie tydzień wcześniej tak dobrze połowiłem. Bieg do wędek zakończył się upadkiem i zapewne wyglądało to dość komicznie, kiedy zacinałem rybę leżąc plackiem na trawie 😀 Ale to nie istotne, bo holujemy przecież rybę !!! Niestety w pewnym momencie ryba szybko idzie do brzegu i przez dosłownie chwile na żyłce robi się luz co skutkuje niestety spinką 🙁 Dużo emocji śmiechu i nadziei, bo pierwsza myśl, że to miejsce znowu da mi kilka ładnych ryb. Jednak tak się nie dzieje i mimo usilnych starań i kombinowania resztę dnia spędzamy bez piknięcia.

Jaki jest morał z tej opowieści … Ano taki, że kiedy kompletnie się nie spodziewałem udanej zasiadki, a wręcz byłem nastawiony na niepowodzenie i musiałem dostosować się do tego, co daje sytuacja woda obdarowała mnie przepięknymi okazami, które dały łącznie 34kg emocji. Z kolei, kiedy jechałem przygotowany na miejscówkę, które obstawiałem od dawna ryby dały mi lekcje pokory 😉

Wszystkie złowione ryby oczywiście wróciły do wody, a wcześniej zostały należycie opatrzone.

Artykuł został podesłany na naszego e-maila 
Źródło:sway.com

ZOSTAW ODPOWIEDŹ

Please enter your comment!
Please enter your name here