Witam wszystkich:) Od naszej majowej zasiadki minął już ponad miesiąc.
Majową zasiadkę planowaliśmy już jesienią. Z początku miała ona trwać 3 doby, jednak plany się zmieniły i łowiliśmy tylko dwie.
Wraz z Jackiem na łowisku Mąkolno pojawiliśmy się w środę 30 kwietnia o świcie.
Pierwszą rzeczą jaką wykonaliśmy to poszliśmy zanęcić nasze miejscówki. Ja wybrałem dwa moje sprawdzone miejsca- jedno pod krzakiem zwisającym z brzegu nad wodę, a drugie miejsce to płycizna niecały metr od trzcin. Zarzuciliśmy zestawy w zanęcone miejsca i zabraliśmy się za rozkładanie obozowiska. Pierwsze branie nastąpiło u mnie już o 6, jednak ryba spina się z haka. Ponownie zarzucam zestaw i powracamy do naszego wcześniejszego zajęcia. O 7 skończyliśmy rozkładać wszystkie nasze klamoty i chwilę później znów następuje odjazd na mojej wędce. Zacinam, próbuję zatrzymać rybę uciekającą w grążele, jednak znów ryba się z haka. Byłem trochę zdenerwowany tym, że straciłem dwie ryby, jednak postanowiłem zmienić przypon na standardowy z węzłem bez węzła i ponownie położyłem zestaw na dnie.
Około godziny 10 dojeżdża do nas kolega Stefan, który niestety zostanie z nami tylko do wieczora. W południe zaczęliśmy przygotowywać coś na obiad, a później usiedliśmy w pięknym słoneczku i rozmawialiśmy na wszystko związane z wędkarstwem i nie tylko. Nasze rozmowy przerywa branie na wędce Jacka. Po krótkim holu na brzegu ląduje 3kg pełna ikry mała samiczka. Po zrobieniu zdjęcia ryba odpływa po swoją babcie.
Kolejne branie następuje o godzinie 15 u Jacka. Ryba bardzo szybko wybiera żyłkę z kołowrotka i zanim Jacek dobiega do wędki (około 5s) ryba jest już 10 metrów dalej od miejsca w którym leżał zestaw. Jacek stara się zatrzymać rybę, jednak ta wpływa w trzciny i pęka plecionka w przyponie. Po tej straconej sztuce mijały godziny, jednak sygnalizatory milczały. Nie było to niczym dziwnym ponieważ wiedzieliśmy, że po takim upalnym dniu brań możemy spodziewać się dopiero wieczorem. Około 18 przyjeżdża do nas nasz Teamowy kolega wraz z żoną i synkiem na grilla. Grillujemy, rozmawiamy i popijamy zimne drinki. Jako że wziąłem ze sobą gitarę zostaję namówiony przez Panią Monikę- właścicielkę łowiska do zagrania kilku kawałków. W graniu pomaga mi syn Pani Moniki Antoś.
PO krótkich namowach Grzegorz decyduje się pojechać po swój sprzęt do domu i zostać z nami na noc. Zaczęło się ściemniać, a my z Jackiem szykowaliśmy porządną porcję do zanęcenia naszych miejscówek. Zanęciliśmy, przerzuciliśmy zestawy i usiedliśmy delektując się świeżym ciepłym powietrzem i pięknym gwiaździstym niebem. Długo nie posiedzieliśmy, bo już około 21 mam delikatne branie na mojej wędce. Zacinam i dość długo walczę z rybą. Jednak dociągam ją do brzegu i jest to średnich rozmiarów amur. Ważymy go i ma 7,5kg. Ryba nie daje się ustawić dobrze do zdjęcia więc tylko po jednym zdjęciu wraca do wody.
Kolejny raz zarzucam swój zestaw i donęcam kilka garści kukurydzy. Na branie nie musiałem długo czekać, bo już przed 22 na macie ląduje kolejny amur. Tym razem trochę mniejszy bo 6kg.
Grzegorz proponuje Jackowi wywiezienie zestawu jego łódką zanętową. Podpływa nią pod trzciny i kładzie zestaw na dnie, jednak łódka nie ma biegu wstecznego i blokuje się w trzcinach. Wtedy pada z ust któregoś z nas “Batory zacumował” i od tej pory łódka Grzegorza nosi nazwę “Batory”.
O godzinie 23 kładziemy się spać i planujemy wstać przed 4, żeby przerzucić zestawy i zanęcić na dobry początek dnia. W nocy centralka nie zapiszczała nawet jeden raz, co spowodowało, że trochę zaspaliśmy i wstaliśmy przed 5.
Tak jak planowaliśmy wieczorem przerzuciliśmy zestawy i zanęciliśmy. Poranek był dość chłodny, bo tylko 3*. Z tego powodu musieliśmy ogrzać się ciepłą herbatką. Popijając herbatę na jednej z moich wędek następuje branie. Po kilku minutach ryba ląduje w podbieraku. Kolejny mój amur o wadze 5kg. Kilka zdjęć na tle porannej mgły i ryba odpływa w głębiny.
Kilkanaście minut po amurze mam kolejne branie. Dociągam rybę do brzegu i widzę, że mam drugiego już karpia koi na haku w tym sezonie. Wyciągamy rybę na matę. Waga pokazała 5,5 kg.
Z trzema marzeniami w głowie wypuszczam piękną rybę.
Dzień minął bez żadnego piknięcia. Pod wieczór na niebie pojawiają się gęste chmury i zaczyna wiać zimny porywisty wiatr. Właściwie to na taką pogodę czekaliśmy, bo wiedzieliśmy, że to może spowodować że brania będą regularnie przez całą dobę. Jednak do godziny 22 nie było żadnego brania, więc przerzuciliśmy zestawy i zanęciliśmy na całą noc. Przed godziną 23 Kładziemy się spać. Pierwsze branie centralka pokazuje kilka minut po północy na mojej wędce. Zobaczyłem, że było to branie do brzegu i wiedziałem, że ryba na pewno wpłynęła już w grążele. Zacinam i tak jak przypuszczałem ryba była już w zaczepach, i poczułem tylko kilka szarpnięć i żyłka przetarła się. Wiążę nowy zestaw i wtedy branie ma Jacek. Wyciąga małego 2kg amura i wypuszcza go do wody. Ponownie kładziemy się spać. Około godziny 2 budzi nas kolejne branie. Jacek biegnie do swoich wędek, zacina i po krótkim holu na brzegu ląduje karp 5kg.
Pomagam Jackowi zarzucić na nowo zestaw i kładziemy się spać. Znów długo nie pospaliśmy, bo już kilka minut po 3 mam branie na mojej wędce. Wybiegam z namiotu, dobiegam do wędek i zaspany chwytam nie tą wędkę co potrzeba, ale orientuję się i podnoszę tą wędkę na której miałem branie. Ryba jest waleczna. Walcząc z rybą nie słyszałem, żeby Jacek wychodził z namiotu, Jednak był on za mną z podbierakiem w ręku i spał stojąc. Rozbudzam go lekkim szturchnięciem i podbiera moją rybę. Wyholowałem kolejnego amura na tej zasiadce. Tym razem większego, bo 8kg.
Po ponownym zarzuceniu zestawów postanowiłem jeszcze na chwilę położyć się w namiocie. Prawie równo o godzinie 4 budzi mnie jakieś piszczenie. Byłem tak zaspany, że uznałem centralkę za budzik i chciałem ją wyłączyć. Po chwili już bardziej się przebudziłem i zorientowałem się, że to nie budzik, a centralka i właśnie na jednej z moich wędek karp odjeżdża już ponad 10 sekund. Wybiegam z namiotu i tak samo jak przy poprzedniej rybie będąc zaspanym podnoszę nie tą wędkę, jednak zmieniam na tą na której mam branie. Ryba podczas tak długiego odjazdu była już blisko 15 metrów dalej od miejsca z którego było branie. Jest waleczna, holuję ją około 10 minut, ale poddaje się i ląduje w podbieraku. Po położeniu na macie widzę, że jest to największy karp, którego kiedykolwiek złowiłem. Ważymy go i waga pokazuje 8,6 kg czyli mój nowy rekord osobisty. Ryba jest piękna, robię z nią kilka pamiątkowych zdjęć i wypuszczam do wody.
Od tej pory do godziny 9 nie mieliśmy żadnego brania. Po godzinie 9 z żalem zaczęliśmy zwijać nasz sprzęt, jednak wędki, matę i podbierak zostawiliśmy na sam koniec licząc na jeszcze jedną rybę. Liczyliśmy na nią i brania doczekaliśmy się po 10 kiedy już chciałem chwytać za wędkę żeby ją zwinąć. Karp odjechał bardzo szybko. Zacinam, próbuję przyhamować rybę, jednak ta z całych sił ciągnie, hamulec w kołowrotku popuszcza żyłkę, jednak ta nie wytrzymuje i pęka jak nitka. Stwierdziliśmy że to branie było po to na koniec, żeby narobić nam ochoty na następne wędkowanie.
Odjechaliśmy po godzinie 11 zadowoleni z udanej zasiadki. Wyciągnęliśmy z niej wiele wniosków, dużo udało nam się zaobserwować, ryby same dały nam odpowiedź na wiele pytań. Czego mamy używać, co odpuścić, a także co poprawić w naszych zestawach.
O godzinie 12 wróciłem do domu z 40 kilogramami ryb na zdjęciach. To jest w wędkarstwie C&R najpiękniejsze. Móc przechytrzyć rybę, mieć po niej pamiątkę w postaci zdjęcia i na koniec dać jej nowe życie zwracając jej wolność.
Pozdrawiam Tomek Ciemniewski & ekipa Mega Karp Team 🙂